Daniel Bachrach, Małżeństwo pod przymusem
Tekst pochodzi z tomu 49. Kryminałów przedwojennej Warszawy, Kobieta, wino i hazard.
Przed kilkoma laty znana była w Warszawie hrabina M. Hrabina ta, rzekomo po przewrocie w Rosji, gdzie poślubiła starego arystokratę, powróciła do Polski, pozostawiwszy małżonka na pastwę losu. Fama głosi, że hrabina M., excyrkówka, wyszła za mąż tylko dla tytułu, gdyż były jej małżonek, oprócz swojego nazwiska, nic do małżeństwa nie wniósł.
Po przyjeździe do Polski hrabina M., otoczona rojem złotej młodzieży, rozpoczęła beztroskie życie. Widywana była też często w towarzystwie swoich adoratorów w luksusowych lokalach stolicy. Zamieszkiwała w jednym z pierwszorzędnych hoteli śródmieścia, gdzie zajmowała wytworny apartament. Zagadką było skąd piękna hrabina, która, oprócz swojego hrabiowskiego tytułu i piękności, nic więcej nie posiadała, czerpie środki na tak wystawny tryb życia.
Pewnego dnia zwrócił się do mnie telefonicznie jeden z moich znajomych – przemysłowiec, pan S. (nazwiska jego ze względów zrozumiałych nie ujawniam).
– Panie komisarzu, chciałbym się z panem w bardzo ważnej sprawie zobaczyć. Jest to sprawa niecierpiąca zwłoki, która z powodów, jakie panu osobiście wyłuszczę, nie nadaje się do urzędowego załatwienia.
Wobec tego, że pan S. nie chciał się zgłosić do biura, umówiłem się z nim w jednej z kawiarni.
– Przed rozpoczęciem opowiadania mojej przygody musi mnie pan zapewnić, że nie zrobi pan z tego użytku służbowego, jestem bowiem człowiekiem żonatym i sprawa mogłaby zrujnować zarówno moje życie rodzinne, jak i reputację handlową.
Po otrzymaniu zapewnienia z mojej strony, że żadnych działań bez jego zgody nie podejmę, pan S. rozpoczął opowiadanie swojej przygody.
– Przed kilkoma miesiącami w jednej z kawiarni poznałem wytworną kobietę. W trakcie rozmowy zaprosiła mnie, bym ją któregoś popołudnia odwiedził w hotelu. Aczkolwiek jestem żonaty, obiecywałem sobie przeżyć rozkoszną przygodę miłosną i już po dwóch dniach zjawiłem się u niej.
Nie będę wchodził w detale. Faktem jest, że od tego czasu bywałem u niej raz na tydzień na czarnej kawie. Prawdę mówiąc, była to dość droga kawa, gdyż każdorazowo kosztowało mnie to sto złotych. Przed mniej więcej trzema tygodniami, gdy jak zwykle przybyłem do hrabiny M., zastałem ją cierpiącą.
Opowiadała mi, że ma straszną migrenę, lecz nie chcąc mi zrobić zawodu, zaproponowała mi „tête-à-tête” z jej znajomą – młodą, bardzo piękną, cnotliwą dziewczyną. Opowiadała mi przy tym, że owa kobieta, urzędniczka, zgubiła pieniądze firmowe, około pięciuset złotych, że obawia się utraty posady i ewentualnego aresztowania i że gotowa jest dla uniknięcia przykrości poświęcić swoją cnotę niewieścią, o ile by się ktoś znalazł, kto by jej był pomocnym w załatwieniu tej przykrej historii.
Nie uśmiechała mi się ta propozycja i odmówiłem. Kiedy chciałem się już pożegnać, hrabina przeprosiła mnie na chwilę i wyszła z pokoju, po chwili zaś zjawiła się w pokoju młoda, ładna dziewczyna. Krótko mówiąc, po godzinie opuściłem gościnne progi hrabiny bogatszy o jedno doświadczenie, a biedniejszy o dwieście pięćdziesiąt złotych, gdyż jak się okazało, cała ta historia o zgubie pieniędzy i o cnocie była bajką z tysiąca i jednej nocy.
Aczkolwiek nie zależało mi na tych pieniądzach, to jednak wściekły byłem na hrabinę i postanowiłem więcej jej nie odwiedzać. Upłynęły mniej więcej dwa tygodnie, gdy wezwany zostałem do telefonu – mówiła hrabina M.: „Muszę się z panem w bardzo ważnej sprawie natychmiast zobaczyć”. Kiedy zapytałem o co chodzi, odpowiedziała, że to nie nadaje się na telefoniczną rozmowę i żebym natychmiast do niej przyjechał. Zaintrygowany wsiadłem w samochód i udałem się do niej. Opowiedziała mi, że przed godziną była u niej matka mojej przygodnej znajomej, owej „dziewicy”, że jest to żona pułkownika z Rembertowa, że zrobiła jej straszną awanturę, córka jest w ciąży i o ile jej mąż, a ojciec dziewczyny, dowie się o tym, wyniknie z tego straszna tragedia. Radziła mi sprawę tę polubownie załatwić i powiedziała, że matka owej dziewczyny znajduje się w pobliżu i że może ją telefonicznie ściągnąć celem osobistego porozumienia się.
Przyznam się panu, że zaniepokojony całą tą historią i obawiając się skandalu, zgodziłem się na spotkanie z matką dziewczyny. Już po upływie kwadransa przyszła do hotelu pani „pułkownikowa”. Zaczęła czynić mi wyrzuty, że unieszczęśliwiłem jej córkę, że kiedy mąż jej się o tym dowie, to gotów jest zabić ją i córkę, że również ja jestem w niebezpieczeństwie, a kiedy zapytałem, co mam robić, zwróciła się z propozycją ni mniej, ni więcej, jak żeniaczki z jej córką.
Zacząłem jej perswadować, że jestem żonaty i mam dzieci, zresztą wyznanie moje też jest na przeszkodzie. Po dłuższych pertraktacjach, przy których była mi również pomocna hrabina M., pani „pułkownikowa” postanowiła zredukować swoje żądania do tego, ażebym jej dał piętnaście tysięcy złotych tytułem posagu, by mogła znaleźć jak najprędzej męża dla niej.
Domyśliłem się z tej rozmowy, że padłem ofiarą szantażu, wyjąłem z portfela pięćset złotych, rzuciłem je na stół i wyszedłem z pokoju, zatrzaskując drzwi za sobą.
Już następnego dnia hrabina M. zaczęła bombardować mnie w biurze telefonami, a kiedy dałem polecenie, by mnie z nią nie łączono, zatelefonowała do mojego prywatnego mieszkania. W rozmowie z moją żoną poleciła powiadomić mnie, ażebym się z nią jak najprędzej zobaczył i radziła, bym załatwił tę sprawę, bo narażam się na duże nieprzyjemności.
Może pan sobie wyobrazić, jakie teraz mam piekło w domu, gdyż żona moja męczy mnie ustawicznie pytaniami kto to jest ta hrabina i co mam mieć za nieprzyjemności. Postanowiłem zatem zwrócić się o radę do pana, gdyż po pierwsze, nie mam zamiaru płacić tak kolosalnej sumy, a po drugie, jestem przekonany, że jest to zwykły szantaż.
Po głębszym namyśle poradziłem panu S., by skomunikował się z hrabiną i oświadczył, że gotów jest sprawę tę polubownie załatwić, ale o żądaniach jakie stawia „pułkownikowa” jednak mowy być nie może. Zależało mi na tym, by poznać tę „pułkownikową”, wobec tego powiedziałem panu S., by umówił się z hrabiną na następny dzień na godzinę piątą po południu i żeby ona na tę godzinę zaprosiła „pułkownikową” do siebie celem ostatecznego porozumienia się.
Jak było między nami umówione, następnego dnia, już o godzinie wpół do piątej po południu siedziałem z jednym z moich wywiadowców w westybulu hotelu, uprzedziwszy portiera, by mi dyskretnie wskazał damę, która udaje się do pokoju hrabiny M.
Parę minut przed piątą zjawiła się rzekoma „pułkownikowa” i udała się na górę. Pan S., po uprzednim porozumieniu się ze mną, oświadczył, że chce tę sprawę załatwić, ale tylko za pośrednictwem swojego adwokata, gdyż musi się zabezpieczyć przed ewentualnymi dalszymi żądaniami pieniędzy. Również suma odszkodowania będzie ustalona za pośrednictwem jego radcy prawnego.
Postanowione zostało, by następnego wieczoru spotkać się w gabinecie restauracyjnym, gdzie mają być: „pułkownikowa”, jej córka oraz hrabina M., jak również pan S. ze swoim adwokatem (rolę adwokata ja wziąłem na siebie).
Po upływie mniej więcej pół godziny „pułkownikowa” opuściła hotel. Udałem się wraz z wywiadowcą w ślad za nią, chcąc stwierdzić kim jest owa „pseudopułkownikowa”, gdyż sam jej wygląd robił wrażenie kobiety z gminu.
„Pułkownikowa” wsiadła do tramwaju numer osiemnaście w kierunku Pragi. Tym samym wagonem podążyliśmy za nią. Wysiadła na ulicy Targowej nr X. Po upływie kilku minut wywiadowca mój udał się do dozorcy domu i stwierdził, że owa „pułkownikowa” w rzeczywistości nazywa się Karolina Wrzosek, masażystka, i że zajmuje w tym domu pokój z kuchnią. Nie myliłem się zatem w moich przypuszczeniach, przy tym kobieta ta wydała mi się znajoma, nie mogłem sobie tylko przypomnieć, gdzie ją poznałem. Bądź co bądź byłem pewny, że poznanie nasze nastąpiło albo w urzędzie śledczym albo też w jakiejś spelunce.
Tegoż wieczoru spotkałem się z panem S., który mi zakomunikował, że umówił spotkanie na następny wieczór w gabinecie restauracyjnym.
Jak było uzgodnione, następnego dnia pan S. zamówił gabinet, gdzie polecił przyszykować wytworną kolację na pięć osób. Punktualnie o umówionej porze zjawiły się hrabina oraz „pułkownikowa” z córką. Pan S. przedstawił mnie jako swojego radcę prawnego. Zasiedliśmy do stołu. Rzekoma córeczka zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie i jak się później okazało, była ona tylko narzędziem w rękach „pułkownikowej” i hrabiny. Rozpocząłem rozmowę i zwracając się do „pułkownikowej”, zapytałem:
– Pani pułkownikowa, jak słyszałem, zamieszkuje w Rembertowie. Jakie stanowisko w armii zajmuje jej szanowny małżonek?
– Nie przyszliśmy tu mówić o moim małżonku tylko o załatwieniu tej nieprzyjemnej sprawy – odpowiedziała arogancko. – Zresztą nie mam czasu i chciałabym jak najprędzej załatwić tę sprawę, bo spóźnię się na pociąg.
– O ile mi wiadomo, na Pragę można pojechać tramwajem numer osiemnaście i pani się nie spóźni, jeżeli nasza rozmowa się nie przeciągnie.
Zaczerwieniła się i zwracając się do pana S., rzekła oburzona:
– Taki z Pana gentleman, że kazał mnie pan obserwować. Rzeczywiście jeździłam wczoraj na Pragę, bo mieszka tam moja masażystka.
Przyglądając jej się bacznie, przypomniałem sobie nagle skąd datuje się nasza znajomość. Otóż przed laty przy ulicy Chopina znajdował się dom schadzek niejakiej „Staśki dorożkarki” i owa „pseudopułkownikowa” była w tym zakładzie „gospodynią”. Zapytałem więc nagle:
– Jak się obecnie powodzi „Staśce dorożkarce”, pani „pułkownikowo”?
Zerwała się od stołu oburzona.
– Nie rozumiem pana! Co za „Staśka dorożkarka”?!
– Niech się ciocia nie denerwuje – odezwałem się z ironicznym uśmiechem. – Ciocia jest taką „pułkownikową”, jak ja adwokatem. Zagramy teraz w otwarte karty. Ja jestem z urzędu śledczego i o ile wy nie przestaniecie szantażować tego frajera, niedługo znajdziecie się w małym Bristolu – my tam też mamy gabinety.
Rzekoma „pułkownikowa” usiłowała nadrabiać miną, twierdząc, że jest rzeczywiście „pułkownikową” i że złoży na mnie skargę do komendanta policji, że mąż jej postara się, żebym „wyleciał” z posady.
Zdenerwowany jej bezczelnością wstałem, chcąc zatelefonować do biura, by mi bezzwłocznie przysłano wywiadowców celem odtransportowania dobranej „paczki” do urzędu śledczego. „Pseudocóreczka” zaczęła w tym momencie płakać i prosić mnie, abym tego nie robił, przy czym opowiedziała wszystko. Okazało się, że jest ona bezrobotną gorseciarką i że za namową „pseudopułkownikowej” i hrabiny M. odegrała rolę „córeczki”. Zapewniła mnie przy tym, że było to po raz pierwszy i ostatni.
Ze względu na osobę pana S. i daną mu obietnicę, nie nadałem biegu tej sprawie, będąc przekonany, że prędzej, czy później obie kobiety wpadną w ręce sprawiedliwości. Zaznaczyłem przy tym, że o ile spróbują raz jeszcze szantażować pana S. lub też, gdy dowiem się kiedykolwiek o jakimś innym wypadku, wtedy bezwzględnie znajdą się w więzieniu.