Elmar, Tajemniczy seans
Opowiadanie pochodzi z 45. tomu „Kryminałów przedwojennej Warszawy” Mord przy Chmielnej.
Historia, o której chcę mówić, narobiła w swoim czasie w Warszawie dużo wrzawy; znajomi i przyjaciele moi nazywali ją „niezmiernie skomplikowaną”, dla mnie wszakże była jasna i prosta od początku do końca, zwłaszcza, gdy przekonałem się, że sztylet…
Ale nie uprzedzajmy faktów! Słyszeliście, Państwo, zapewne o seansach spirytystycznych w domu inżynierostwa Zadrowskich. W zacisznym saloniku przy ulicy Pięknej zbierali się niemal co tydzień najzapaleńsi spirytyści warszawscy, by złączywszy dłonie nad okrągłym stolikiem, łowić w mroku głosy zza świata. Nie jestem spirytystą i nie wierzę w zjawiska medialne. Wszakże to, co słyszałem o seansach u inż. Zadrowskiego zastanawiało mnie nieraz. Przecież to w jego salonie przepowiedziano tragiczna śmierć młodej, a tak pięknej artystce operetkowej, Kazimierze Kruszewskiej. Przepowiednia, która, niestety, ziściła się w niedługim czasie wyszła z ust panny Alicji Popowicz, która od tego czasu zaczęła uchodzić wśród spirytystów za medium o
niespotykanej dotąd wrażliwości… Ona też wzięła udział w seansie, który zakończył się nadspodziewaną zbrodnią!
Było to w czwartek – dzień tygodniowych seansów w gościnnym domu przy ulicy Pięknej. W saloniku pp. Zadrowskich zebrali się tego wieczora znani spirytyści: emerytowany generał Darowski, znany literat Bieniasiewicz i artystka dramatyczna Rena Halewicz, serdeczna przyjaciółka zmarłej tragicznie Kruszeckiej. Specjalne zainteresowanie wzbudziła wizyta barona Erwina Krausego. Ten młody arystokrata uchodził za przyjaciela Kruszeckiej; gdy padła ofiarą trucizny – tak się tym przejął, że pojechał w świat i dopiero niedawno powrócił do Warszawy… Nie zapomniał jednak o niej, świadczyło o tym jego przygasłe spojrzę nie i głębokie bruzdy pod oczami.
Medium Alicja Popowicz ociągała się z rozpoczęciem seansu.
– Nie jestem dziś, doprawdy w usposobieniu! Wolałabym kiedy indziej! – prosiła zmęczonym głosem.
Nie tak łatwo wszakże przekonać spirytystów; połączone i usilne prośby generała, gospodarza i Bieniasiewicza sprawiły, że panna Alicja zajęła wreszcie swoje zwykłe miejscy przy stole, tyłem do ściany, ozdobionej zbiorem wschodnich broni – ślad wypraw myśliwskich inżyniera Zadrowskiego. Reszta towarzystwa rozlokowała się w ten sposób: po lewej ręce medium usiadł Generał, po prawej – baron Krause. Dalsze miejsca zajęli – artystka Halewiczówna, inżynier Zadrowski i literat Bieniasiewicz. Jedyne drzwi, wiodące do pokoju stołowego, zamknęła od zewnątrz inżynierowa Zadrowska; była zbyt nerwowa na asystowanie przy seansach, spełniała zatem tylko rolę przepisowego „kontrolera przy drzwiach”, szykując w międzyczasie przyjęcie dla gości.
W saloniku zgaszono światło. Wszyscy złączyli dłonie, tworząc „łańcuch telepatyczny” Dokoła stołu zapadło milczenie, przerywane tylko głębokim oddechem medium. Była już w transie i w kilka chwil potem salonik stał się terenem zwykłych zjawisk medialnych. Stuki, najpierw ciche, potem coraz głośniejsze, błyski nie wiadomo skąd idące, popielniczka rzucona potężną siłą na ziemię, dotyk czyjejś ciepłej a niewidzialnej dłoni – ot w jaki sposób dawały znać o sobie „duchy” w mrokach pokoju.
Ciszę przerwał stłumiony głos generała, który zwykle prowadził seans:
– Czy słyszysz mnie?
Gdzieś, jakby ponad głowami obecnych rozległ się szept:
– Słyszę.
Oddech medium stał się nierówny i przyspieszony, a jednocześnie w kącie pokoju, za plecami Reny Halewiczówny, mrok zaczął się jakby rozstępować; jakaś cudowna jasność zdawała się bić z tego kąta przybierając niewyraźne kontury bladej postaci…
Ręce przy stole drżą, jak w febrze; dłonie kurczowo zaciśnięte przywarły do siebie jakby namagnetyzowane; niepotrzebnie pyta szeptem inżynier:
– Czy nikt nie przerwał łańcucha?
Nikt. Z drugiego końca stołu również szeptem biegnie meldunek Erwina:
– Ręka medium kostnieje!
– To nic! – uspakaja generał i jak urzeczony wpatruje się w jasny punkt, który teraz przesunął się wyraźnie w stronę barona. Głuche pytanie pada od stołu:
– Kim jesteś i skąd przybywasz?
I znowu szept:
– Nie poznajecie mnie?
Biała plama rośnie w oczach, zbliża się tuż, tuż do Reny, nachyla się nad nią i nagle:
– Jezus Maria! – to Kazia!
Istotnie, nie mogło być wątpliwości: na jedno mgnienie oka błysnęła wyraźnie z szarawej mgławicy tak dobrze znana obecnym piękna twarzyczka i złote włosy Kruszeckiej…
– Czy medium śpi w dalszym ciągu? – pyta niespokojnie generał.
– Tak? – doleciał z vis a vis ledwie dosłyszalny głos Erwina. Z drugiego końca stołu dobiegły przerywane łkaniem słowa Reny:
– Generale, niech pan wypyta, kto ją otruł?
Chwila ciszy i skupienia; biały kształt maleje, ale nie znika. Jak niesamowicie w tym mroku brzmi głos generała:
– Kaziu, jeśli nas słyszysz – powiedz, kto cię zamordował?
Milczenie. Biały kształt znikł raptownie.
– Kaziu, czy słyszysz? – powtarza generał. Znowu głucha cisza, nie słychać nawet oddechu medium. Generał czuje, że ręka Alicji Popowicz wyślizguje się z jego dłoni i pada bezwładnie na stół.
– Inżynierze, pan będzie łaskaw zapalić światło!
Inżynier rozłącza na chwile dłonie z sąsiadem, sięga za siebie ręką do kontaktu. Blask światła zalewa pokój i nagle…
Okrzyk przerażenia wydziera się z piersi obecnych: głowa Alicji Popowicz leży na stole. Strumień krwi sączy się z ust na gładką taflę stołu, a w plecach nieszczęsnego medium tkwi wbity aż po rękojeść sztylet…
Panu Bieniasiewczowi mam do zawdzięczenia, że w chwili, gdy wybierałem się do teatru – telefon zwiastował mi makabryczną nowinę.
– Pan musi przyjechać – zdenerwowanym głosem powtarzał Bieniasiewicz. – Tu wszyscy głowy potracili!
– Proszę dopilnować, żeby nikt nie ruszał zwłok i nie opuszczał mieszkania – uprzedziłem. – Zaraz tam będę…
I oto, zamiast na widowni teatru znalazłem się w chwilę potem w obliczu ponurej sceny w zacisznym saloniku inż. Zadrowskiego. Zastałem wszystkich w stanie silnego, zrozumiałego zresztą, zdenerwowania. O przebiegu tajemniczego seansu poinformował mnie zwięźle generał. On zresztą, jedyny z całego grona, zachował zimną krew, a znając się pobieżnie na medycynie, stwierdził w sekundę po zbrodni, że wszelki ratunek na nic się już nie przyda, Alicja Popowicz, zmarła wskutek silnego ciosu sztyletem w plecy; ostrze przebiło serce.
Zatelefonowałem po policję, zgromadziłem w saloniku wszystkich, którzy brali udział w tragicznym seansie i dokładnie obejrzałem zwłoki nieszczęsnego medium. Sztylet tkwił jeszcze w plecach aż po rączkę, która połyskiwała w świetle złotem inkrustacji.
Rzuciłem okiem na zbiór broni na ścianie za plecami medium i spojrzałem pytająco na Inżyniera.
– To mój sztylet – potwierdził. – Przywiozłem go przed kilkoma laty z Sudanu.
– Czy wisiał cały czas na ścianie?
– Bezwarunkowo. Widzieliśmy go zresztą wszyscy na tym miejscu jeszcze na chwilę przed zgaszeniem światła.
– Zatem zdjął go ktoś ze ściany w momencie, gdy zdawało się państwu, że widzą zjawę Kruszeckiej…
Zdawało się! Mam wrażenie, że spirytyści spojrzeli na mnie z wyrzutem. W przedpokoju rozległ się dzwonek: dwaj policjanci i wywiadowca wpadli do mieszkania. Przybyli akurat w porę: poprosiłem wszystkich, by zajęli miejsca przy stole tak, jak siedzieli podczas seansu. Policjanci stanęli przy drzwiach, a wywiadowcę poprosiłem do siebie.
Obserwowałem bacznie wszystkich: generał był spokojny i jakby zdziwiony przebiegiem śledztwa; inż. Zadrowski zdradzał silne przygnębienie; panna Halewicz co chwila ocierała oczy chusteczką; Bieniasiewicz był widocznie podniecony; jedynie baron Krause nie zdradził swoich uczuć, wszakże żyły na jego czole wskazywały, że myśl tego wytwornego gentlemana o bladej twarzy pracuje niezmordowanie
– Czy tak siedzieli państwo w czasie seansu? – zapytałem.
– Tak jest!
– Proszę złączyć ręce…
Łańcuch splecionych dłoni po słusznie otoczył stół.
– Generale i pan, panie baronie proszę wziąć zwłoki za ręce! Łańcuch musi być zamknięty.
Generał spełnia mój rozkaz bez wahania: baron chwile się wzdraga, ale i on w końcu dotyka dłoni trupa.
– Czy dłonie wszystkich są złączone?
– Tak! – raportuje głucho gospodarz.
Światło błysnęło na powrót: łańcuch splecionych dłoni trwał bez ruchu; gdy rzuciłem okiem w stronę barona spostrzegłem, że mimo spokoju na twarzy, lewa jego ręka drży…
– Jeszcze jedno ostatnie pytanie: czy jesteście państwo pewni, że nikt aż do chwili odkrycia zbrodni nie uwolnił reki, ani prawej, ani lewej?!
– Nikt! – odpowiedzi brzmiały stanowczo. – Nikt! – powtórzył, jak echo, baron Krause.
– Zatem, kończę na razie śledztwo i poproszę państwa jedynie o podpisanie protokołu.
Na dany znak wywiadowca położył arkusz papieru, na którym notował odpowiedzi, na stole.
Wyjąłem wieczne pióro i podałem generałowi, stojąc za jego plecami; kolejno kładli podpisy Halewiczówna, inż. Zadrowski, Bieniasiewicz, wreszcie arkusz znalazł się przed baronem, który złożył zamaszysty podpis. Gdy podawał mi pióro ryknął nagle, jak wściekły zwierz: na dłoniach miał stalowe patentowane kajdanki, które trzymałem już w pogotowiu.
– Oto zabójca Alicji Popowicz! – oświadczyłem krótko i szamoczącego się barona oddałem w krzepkie ramiona policjantów.
* * *
– To nie był bynajmniej cud – wyjaśniłem następnego dnia inż. Zazdrowskiemu i Bieniasiewiczowi, którzy złożyli mi wizytę „z podziękowaniem” – Od początku było dla mnie jasne, że zbrodni mógł dokonać tylko ktoś z obecnych. Zadałem sobie pytanie: kto? Otóż dłonie wszystkich były złączone ze sobą i każdy mógł tym samym stwierdzić „alibi” sąsiada: Jeżeli siedział przy stole, nie mógł przecież sięgnąć po sztylet. Wyjątek w tym względzie stanowiły dwie osoby: baron i generał. Każdy z nich bowiem trzymał jedną ręką dłoń sąsiada, drugą zaś – dłoń medium. Niestety, tego ostatniego świadka zabrała śmierć, a tylko medium mogłoby powiedzieć; (gdyby nie spało zresztą), czy generał i baron nie uwolnili ani na chwilę swych dłoni z jej rak… Ale, powtarzam, tego faktu nie sposób było stwierdzić, musiałem więc wybierać w podejrzeniu między generałem a baronem. Tu pomogły mi dokładne oględziny rany: została ona zadana sztyletem w kierunku lewej strony ku prawej, czyli, że pchnięcie musiało być zadane lewą ręką.
Odtworzyłem w myśli scenę zabójstwa, gdy rozlokowałem wszystkich przy stole. Zastanawiała mnie tylko siła, z jaką zadana była rana; siłę taką rzadko posiada człowiek w lewej ręce, chyba żeby był… mańkutem. Teraz rozmiecie panowie, po co kazałem wam podpisać fikcyjny protokół: baron w pośpiechu chwycił pióro i podpisał się… lewą ręką! To zdecydowało o jego aresztowaniu!
– Ależ to genialne i proste zarazem – Bieniasiewicz był zdumiony.
– Tak, moi panowie, bardzo proste – powtórzyłem. – Tym prostsze, że baron stanie przed sądem, jako podwójny morderca…
– Więc to on?.. – Tak! To on otruł i obrabował nieszczęśliwą Kazię Kruszecką. Gdy w czasie seansu padło pytanie do „zjawy”: „Kto cię zabił?” baron pod wpływem zabobonnego strachu, że „duch” wskaże na niego – uwolnił lewą rękę z dłoni Alicji Popowicz zerwał ze ściany pański sztylet, inżynierze, i zabił ją!