A. F. Koszko, Jak znaleziono ciało Rasputina?

Tekst pochodzi z drugiego tomu opowiadań A. F. Koszki (szefa rosyjskiej policji śledczej), wyd. rosyjskie w latach 20., tłum. na język polski A. Roniewski, 2022.

Po długich wahaniach przystępuję do opisania tej historii. Nie chciałem poruszać w moich wspomnieniach osoby sławetnego Rasputina, tego rosyjskiego geniusza zła, który posłużył za obfitą pożywkę dla światowych drwin z Rosji. Nie chciałem mówić o nim także dlatego, że mroczny cień tego łajdaka rzucał złe światło na mojego zmarłego Imperatora i na ten ustrój polityczny, którego wiernym sługą byłem przez całe swoje życie. Ale zmieniłem swoje postanowienie. Wspominając, w związku z Rasputinem, o ciemnych stronach minionego ustroju, nie umniejszam jego prestiżu:
Rosja carów nie boi się prawdy!
Pewnego grudniowego poranka 1916 roku Piotrogród obudziła wstrząsająca wieść: Grigorij Rasputin, ten przedmiot ogólnego zainteresowania, zniknął bez śladu! Wiadomość wydawała się nieprawdopodobna, ponieważ wszyscy wiedzieli, jak uważną ochroną był otoczony tiumeński koniokrad.
Jednak informacja się potwierdziła i zniknięcie Rasputina stało się faktem.
Nie potrafię opisać tej radości, która ogarnęła Piotrogród! Nie tylko ludzie, którzy brali choćby najmniejszy udział w życiu politycznym kraju, ale również zwykli obywatele trąbili o zwycięstwie i radowali się z tego co się stało. Ja, jako człowiek prywatny, podzielałem ogólny nastrój, ale nie uważałem, aby zajęcie się poszukiwaniem zaginionego było moim obowiązkiem służbowym. Kierowałem wydziałem śledczym, a zniknięcie Rasputina było bez wątpienia sprawą polityczną. Do tego ochronę Grigorija powierzono specjalnemu oddziałowi funkcjonariuszów Ochrany, na czele ze znanym pułkownikiem żandarmerii Komissarowem, późniejszym generałem majorem artylerii, swego czasu burmistrzem Rostowa i, wreszcie, bolszewickim prowokatorem na Bałkanach.
W międzyczasie minister spraw wewnętrznych Protopopow wydał pilny rozkaz, zgodnie z którym byłem zobowiązany do wykorzystania wszystkich sił policji śledczej w celu odnalezienia Rasputina.
Podporządkowałem się temu rozkazowi, wezwałem do swojego departamentu naczelnika piotrogrodzkiej policji śledczej Kirpicznikowa i zaproponowałem, aby rozpoczął poszukiwania.
Osoba Rasputina była dla wszystkich na tyle odrażająca, że nawet bardzo zdyscyplinowani funkcjonariusze policji zbuntowali się. Był to pierwszy przypadek warunkowego posłuszeństwa, jaki widziałem w mojej dwudziestoletniej służbie w policji. Kirpicznikow oświadczył telefonicznie, że wśród pięćdziesięciu ludzi wybranych przez niego do tej sprawy pojawiły się protesty. Agenci krzyczeli: „Naprawdę nie musimy szukać każdego łachmyty! Zniknął – no i dzięki Bogu!” itp.
Osobiście pojechałem „spacyfikować” ten osobliwy „bunt”.
Zwróciłem się do agentów i oświadczyłem im, że muszą natychmiast przystąpić do pracy, że ich obowiązkiem jest wykonywać bez żadnego sprzeciwu polecenia przełożonych, że złożona przez nich przysięga to rzecz święta itd. Z tłumu dało się słyszeć głosy: „Skoro ochrona go zgubiła, niech go teraz sama szuka!”.
Koniec końców „bunt” został zażegnany i wyznaczeni ludzie rozpoczęli poszukiwania.
W dalszej części, przy opisywaniu perypetii związanych ze znalezieniem ciała Rasputina, przedstawię wszystko, czego byłem świadkiem, a także to, czego się dowiedziałem od prokuratora Sądu Okręgowego w Piotrogrodzie, F. F. Nandelstadta.
Stójkowy, dyżurujący w pobliżu pałacu księcia Jusupowa, usłyszał w nocy wystrzały, dochodzące, jak mu się wydawało z pałacu. Wkrótce potem wezwano go tam, gdzie przyjął go jakiś pan, niezupełnie trzeźwy, który przedstawiał się jako deputat Puriszkiewicz, i oświadczył: „Kochasz Rosję?” „Tak jest – kocham”. „I chcesz dla niej dobra i szczęścia?” „Tak jest – chcę”. „To wiedz, że dzisiaj zabito Griszkę Rasputina!”.
Stójkowy doniósł o wszystkim dyżurującemu przystawowi, tamten z kolei przekazał informację swoim przełożonym, po czym rano w obecności prokuratora F. F. Nandelstadta przeprowadzono dochodzenie. Podczas przeszukania pałacu znaleziono ślady krwi na schodku przy niewielkich bocznych drzwiach oraz jej skrzepy na śniegu prowadzące od tychże drzwi do bramy.
Obecność tej krwi służąca wyjaśniła tym, że młody książę zastrzelił na podwórzu psa – jego trupa następnego dnia okazano policji.
Tego samego dnia prokurator piotrogrodzkiej Izby Sądowej S. W. Zawadzki i F. F. Nandelstadt zostali wezwani do ministra sprawiedliwości A. A. Makarowa w celu udzielenia informacji, które udało się uzyskać podczas dochodzenia. W poczekalni u Makarowa zauważyli na wieszaku szary płaszcz polowy z naramiennikami Korpusu Paziów i od razu uznali, że u ministra znajduje się książę Jusupow, którego pogłoska wiązała ze zniknięciem Rasputina. Nie pomylili się: Jusupow rzeczywiście znajdował się w poczekalni, do której weszli. Wydawał się być zdenerwowany i ponury. Wkrótce wezwano go do gabinetu ministra. Ta sytuacja nieco zdziwiła przedstawicieli prokuratury: rzeczywiście, Jusupow przyjechał wcześniej, ale, po pierwsze – dobro sprawy, po drugie – jego wiek (wyglądał na dwadzieścia–dwadzieścia trzy lata), powinny podpowiedzieć Makarowowi, aby przyjął prokuratorów przed nim. Rozmowa ministra sprawiedliwości z księciem Jusupowem nie trwała długo, mniej więcej dziesięć minut, po czym ten ostatni wyszedł z gabinetu całkowicie uspokojony, bez żadnych oznak swojego wcześniejszego nastroju i, zwracając się do siedzących w poczekalni, powiedział: „Proszę pozwolić, że się przedstawię, jestem książę Jusupow i przyjechałem do Aleksandra Aleksandrowicza jak widać w tej samej sprawie co Panowie. Omówiliśmy sprawę i minister przekaże Panom odpowiednie instrukcje”. Jusupow odjechał, a prokuratorzy weszli do gabinetu.
F. F. Nandelstadt nie pamiętał dokładnych słów ministra, ale rozmowa dotyczyła tego, że do czasu, kiedy policji nie uda się znaleźć Rasputina, władze śledcze nie powinny włączać się do tej sprawy. Jeszcze na miejscu, Makarow dowiadywał się telefonicznie u dyrektora departamentu policji Wasiljewa czy nie znaleziono jeszcze Rasputina i, otrzymawszy negatywną odpowiedź, minister razem z prokuratorami ostatecznie zdecydowali się na kontynuowanie tej linii postępowania. Minister oświadczył, że wierzy księciu Jusupowi, który zaprzeczył swojemu udziałowi w tej sprawie. Dwa dni później policja, jak wiadomo, znalazła najpierw kalosz Rasputina na jednym z mostów Małej Newki, a następnie jego ciało, zamarznięte pod lodem w odległości dwudziestu–trzydziestu kroków od miejsca znalezienia buta. Powiadomiono o tym fakcie prokuraturę. F. F. Nandelstadt i sędzia śledczy do spraw szczególnych Sereda pojechali na miejsce, gdzie ja już się znajdowałem. F. F. Nandelstadt zachował dziwne wspomnienie z tej podróży – zapamiętał to wydarzenie jako coś nader bezładnego, całkowicie niepodobnego, do zwykłego śledztwa, a raczej przypominające coś w stylu ni to skandalu, ni to wesołego spaceru. Odniosłem takie samo wrażenie.
Przyjechawszy nad Małą Newkę, zastaliśmy tam już prawie wszystkie władze Piotrogrodu. Kogóż tu tylko nie było? Był i burmistrz, byli i jego asystenci, i policmajstrzy, i generałowie żandarmerii, i nawet przedstawiciele zupełnie niepowiązanych instytucji, słowem – praktycznie całe rządowe synkletos w jednym miejscu. Niektórzy z obecnych z jakiegoś powodu uznali za konieczne pojawić się w pełnym umundurowaniu.
Ciało Rasputina leżało na krze, przymarznięte do niej, w pozie ukazującej twarz, z wysoko podniesioną prawą ręką, jakby grożącą komuś czy błogosławiącą kogoś. Grigorij był w błękitnej, jedwabnej rubaszce, z kołnierzem wyszytym żółtym jedwabiem (haft, jak mówiono, został wykonany przez ręce pewnej wysoko postawionej osoby). Na jego ciele znaleziono trzy rany postrzałowe, z których jedna okazała się śmiertelną.
Ciało zostało tymczasowo wysłane do szpitala w Wyborgu, gdzie fotograf policji śledczej zrobił mu wiele zdjęć. Cały album dotyczący tej sprawy znajdował się moim posiadaniu i został przeze mnie zniszczony z chwilą, kiedy w Petersburgu rozpoczęły się masowe rewizje.
Ze względu na silny mróz, zebrane władze, w celu sporządzenia odpowiednich aktów, musiały skorzystać z gościnności niejakiego pana Damm, który w czasie wojny zmienił swoje nazwisko na Atamanow. Jego dom znajdował się zaraz na brzegu wyspy Piotrowskiej. Panu Atamanowi najwidoczniej schlebiał tak niespodziewany napływ wysoko postawionych osób, że zechciał przyjąć ich najlepiej jak potrafił.
Kiedy, po zbadaniu zwłok Rasputina, weszliśmy do jego domu, zastaliśmy stół nakryty do śniadania. Pośród ogólnej rozmowy i hałasu cały czas rozlegał się dźwięk telefonu. To kontaktowali się na przemian minister sprawiedliwości Makarow i minister spraw wewnętrznych Protopopow. Okazało się, że i ci dostojnicy gwałtownie przeżywali fakt odnalezienia ciała Rasputina. Pokłócili się między sobą o to, gdzie należy przewieźć jego trupa. W zwykłych przypadkach ten prosty problem rozwiązywał śledczy, który udawał się na miejsce oględzin. Ale tym razem sprawa dotyczyła niezwykłego Rasputina i dlatego wszystko odbywało się w sposób nadzwyczajny. Makarow rozmawiał przez telefon spokojnie, proponując przewieźć ciało do teatru anatomicznego Wojskowej Akademii Medycznej. Ale Protopopow prawie wpadł w histerię, pokrzykiwał na generała policmajstra Galle, żądając od niego szczególnej ostrożności. Rzecz w tym, że według Protopopowa zostawienie ciała Rasputina w mieście było niebezpieczne, gdyż mogłoby to spowodować bunty robotnicze oraz zamieszki i dlatego należy przewieźć je gdzieś za miasto, w drodze do Carskiego Sioła. Generał Galle długo szukał właściwego rozwiązania, które byłoby zgodne z poleceniami otrzymanymi od ministerstwa spraw wewnętrznych i w końcu zdecydował się na Czesmeński Przytułek, który znajdował się osiem wiorst od miasta, akurat po drodze do Carskiego Sioła. Wieczorem przewieziono tam ciało.
Z Carskiego Sioła przyjeżdżały automobilem jakieś damy, aby pokłonić się ciału Rasputina, ich twarze były zakryte gęstym wolem.
Po znalezieniu trupa, wszczęto dochodzenie wstępne.
Wkrótce, na najwyższy rozkaz, księcia Jusupowa odesłano z Piotrogrodu do jego majątku w Kursku, a Wielki Książę Dmitrij Pawłowicz, który rzekomo brał udział w zabójstwie Rasputina, został wysłany na front kaukaski. Puriszkiewicz w tym czasie dołączył do walczącej armii, gdzie, pracując w utworzonych przez siebie punktach żywnościowych, okrył się dobrą sławą.
Senator Dobrowolski w rządowych roszadach zdążył przeskoczyć przez Makarowa i przejął funkcję ministra sprawiedliwości. Po objęciu stanowiska wezwał do siebie F. Nandelstadta, żeby ten złożył mu raport w sprawie zabójstwa Rasputina.
Dochodzenie komplikował fakt, że w sprawę zamieszany był Wielki Książę, który, zgodnie z obowiązującymi ustawami zasadniczymi, nie podlegał sądowi powszechnemu, a jedynie sądowi samego imperatora.
Z drugiej strony, w naszym sądownictwie zachowała się niezmieniona reguła, stanowiąca, że jeżeli jeden z podejrzanych podlega jurysdykcji sądu najwyższego, to pozostali podejrzani w tej sprawie również pod niego podlegają. O tym zarządzeniu nowy minister poinformował prokuratora, chcąc wysłuchać jego opinii dotyczącej dalszego nakierowania sprawy, dodawszy jednak, że Jego Cesarska Mość powiedział mu osobiście, iż Wielki Książę zapewnia, że jego ręce nie są splamione krwią Rasputina.
F. F. Nandelstadt, opierając się na zdobytym materiale, uznał oświadczenie Wielkiego Księcia za kazuistyczne, gdyż Rasputin został zastrzelony, a nie zasztyletowany, dlatego rzeczywiście żadne ręce nie były splamione jego krwią, ale morderstwo i tak zostało popełnione. Mało tego: jeśli śledztwo wykaże nawet, że Wielki Książę Dmitrij Pawłowicz osobiście nie strzelał, to i tak musiał być w zmowie z mordercami i w każdym razie wiedział o ich zamiarach, co nie zwalnia go z odpowiedzialności.
Podczas owego zebrania u ministra podjęto decyzję o przekazaniu całej sprawy do najwyższej instancji, czego jednak nie zrobiono do lutowego zamachu stanu.
Od momentu znalezienia ciała Rasputina Nandelstadt brał już niewielki udział w śledztwie. Chociaż zaproponowano mu wyjazd do kurskiego majątku Jusupowa, aby mógł być obecnym przy przesłuchaniu księcia, jednak nagła choroba udaremniła ten wyjazd i zastąpił go asystent prokuratora. Jednak Nandelstadt uczestniczył w przesłuchaniu niektórych świadków, w tym deputowanego Puriszkiewicza, prowadzonym przez sędziego śledczego do szczególnych spraw Stawrowskiego. Ostatniemu przesłuchaniu towarzyszył następujący incydent. Puriszkiewicz zaprzeczał wszystkiemu, podważał nawet fakt, ustalony przez śledczych, swojej obecności w domu Jusupowa w wieczór zabójstwa . Widocznie był związany obietnicą milczenia.
Kiedy śledczy przeczytał mu jego zeznanie i doszedł do fragmentu: „w sprawie o zabójstwo Rasputina nie mogę niczego powiedzieć i o samym zabójstwie dowiedziałem się dopiero z gazet”, Puriszkiewicz przerwał czytanie, prosząc o drobną redakcję i dodanie do „i o samym zabójstwie dowiedziałem się z dopiero z gazet” słowa „z przyjemnością”. Śledczy zmieszany popatrzył z zakłopotaniem na prokuratora i ostatni uznał za konieczne wtrącić się:
– Dla śledztwa jest to obojętne, czy odczuwał Pan przyjemność czy nie, potrzebny jest tylko materiał faktyczny.
– Ale ja odczuwałem przyjemność, przecież to jest fakt! – zaoponował Puriszkiewicz.
– Przyjemność – to Pańskie subiektywne uczucie i to wszystko. Dlatego te słowa nie znajdą się w protokole.
Kilka dni później po wydarzeniach lutowych Nandelstadt zajechał do Ministerstwa Sprawiedliwości, gdzie w poczekalni u Kiereńskiego zastał duży tłum. Jakież było jego zdziwienie, gdy wśród zgromadzonych zauważył Puriszkiewicza – w mundurze polowym, bryczesach i frenczu, z Orderem Świętego Włodzimierza ze skrzyżowanymi mieczami na szyi, chodził po poczekalni, czekając na swoją kolej.
Prokuratorowi przemknęła maleńka myśl, czy Puriszkiewicz nie myśli już o zajęciu jakiegoś stanowiska w Ministerstwie Sprawiedliwości? Ale poinformowawszy się u naczelnika wydziału, dowiedział się, że Puriszkiewicz przyjeżdżał do Kiereńskiego nadal w sprawie Rasputina. W jakiej atmosferze przebiegała rozmowa tych dwóch politycznych biegunów – nie wiadomo, ale jej skutkiem była decyzja Rządu Tymczasowego o całkowitym umorzeniu sprawy…