Do poczytania: Marcin Radwański, Kolekcjoner
Tej nocy budził się wielokrotnie. Dręczyły go sny o byłej żonie
i nienarodzonym dziecku. Rzucał się na łóżku i otwierał oczy, spoglądając
przy tym na elektroniczny budzik stojący na nocnym stoliku.
Zmęczony tym wszystkim, wstał już po czwartej rano.
Podreptał do łazienki i zapalił papierosa. Palił tam, odkąd na
dworze zrobiło się zimno i nie chciało mu się wychodzić na balkon.
Później nastawił wodę na kawę i wziął się za robienie jajecznicy.
Termometr zawieszony za kuchennym oknem wskazywał minus
dwa stopnie Celsjusza. Nie jest źle jak na grudzień – pomyślał,
przestawiając okienko na ściennym kalendarzu. Był dwudziesty
czwarty grudnia. Wigilia Bożego Narodzenia.
Miał sporo czasu, aby przygotować się do wyjścia. Nie spieszył
się więc. Wziął prysznic i starannie ogolił. Wybrał elegancką koszulę
i dobrał do niej spodnie.
Kolejną godzinę spędził przy komputerze, sprawdzając najnowsze
wiadomości i słuchając przy tym lokalnego radia. Spiker
ogłosił brak śniegu w mieście aż do początku stycznia. Przez chwilę
zastanawiał się, czy jest to dla niego dobra, czy zła informacja.
„Mam to gdzieś” – wyszeptał w końcu cicho do siebie. Od kilku lat
nie obchodził żadnych świąt, a celebrował tylko i wyłącznie swoje
zwycięstwa w konkursach szachowych.
Odkąd wziął się za sportową rywalizację na poważnie, jego
ranking wzrósł dwukrotnie. Udało mu się wystąpić na kilkunastu
turniejach lokalnych i kilku krajowych. Nie był wybitnym graczem,
ale posiadał spore umiejętności, które wciąż doskonalił.
Ćwiczył codziennie, niezależnie od wszystkiego, co robił w ciągu
dnia. Gdy wybijała dwudziesta pierwsza, zasiadał do komputera
i wykonywał wcześniej przygotowane zadania bądź zmagał się
w wirtualnym pojedynku. Czasami dochodził do wniosku, że to
jedyne zajęcie, które jeszcze motywuje go do życia.
Minęła szósta rano. Niespiesznie wyłączył komputer i przeszedł
do przedpokoju. Zapakował do torby drugie śniadanie. Dziesięć
minut później był już na przystanku autobusowym. Palił papierosa
i przyglądał się oczekującym pasażerom.
Większość z nich emanowała radością i podnieceniem. W powietrzu
unosił się melancholijny i świąteczny nastrój, który nie do
końca mu się udzielał. Był na to obojętny, ale nie zacietrzewiony.
Miał dystans do ludzi i siebie. Życie nauczyło go już wiele.
Przepuścił przy wejściu staruszki i zajął miejsce tuż za drzwiami,
gdzie znajdował się grzejnik. Zacierał ręce z zimna i naciągnął
czapkę. Uśmiechnął się w przestrzeń, nie patrząc na nikogo.
W firmie pojawił się kwadrans przed czasem, co było u niego
normą. Przywitał się z szatniarzem, zarejestrował wejście kartą
chipową i wskoczył do windy.
Od tygodnia w jego dziale panował chaos związany z brakami
personalnymi. Kilka kobiet rozpoczęło właśnie urlopy macierzyńskie,
a do tego posypały się zwolnienia chorobowe. Wyglądało na
to, że rozpoczęte projekty nie będą zakończone w terminie, co negatywnie
wpływało na panującą atmosferę.
Przygotował sobie kolejną kawę i usiadł przy biurku. Mimo
wszystko humor mu dopisywał i po raz kolejny stwierdził w duchu,
że lubi swoją pracę.
Programowaniem zajmował się od czasów młodości i nigdy nie
sprawiało mu to większej trudności. Od zawsze wykazywał talent do
cyfr i rozwiązywania problemów matematycznych. Już w szkole osiągał
na tym polu sukcesy, będąc laureatem kilku krajowych olimpiad.
Cały jego świat to liczby, które układał w sobie tylko znane wzory.
Kwadrans później w biurze pojawiła się jego współpracowniczka.
Była to drobna kobieta w średnim wieku, wiecznie uśmiechnięta
i emanująca serdecznością. Pracowali ze sobą już kilka lat i tak
naprawdę kochał się w niej od pierwszego spotkania.
Na pewno zdawała sobie z tego sprawę, a może sama też coś do
niego czuła. Była jednak szczęśliwą, spełnioną żoną i matką dwójki
dzieci. Ich wzajemne uczucia były więc tylko platoniczne i niepozbawione
dystansu, który ciągle między sobą utrzymywali.
Około południa wyszedł na zaplecze i wybrał w telefonie numer
swojego starszego brata. Długo nikt się nie zgłaszał.
– Co tam? – usłyszał, gdy już miał zakończyć próbę połączenia.
Głos jak zwykle był podniesiony i nerwowy. Zaczerpnął powietrza
i odezwał się spokojnie:
– Chciałbym potwierdzić, że będę dzisiaj u was na kolacji.
Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki krzyknął na kogoś.
– Dobrze, zaczynamy około osiemnastej. Muszę uciekać – powiedział
po chwili, kończąc szybko rozmowę.
Odetchnął głęboko, wpatrując się jałowym wzrokiem w ekran.
Nie był do końca przekonany, czy pomysł spędzenia kolacji wigilijnej
w towarzystwie brata i jego żony był rozsądny. Od śmierci rodziców
była to jednak jego najbliższa rodzina.
Mógł spędzić ten wieczór jak zwykle w pojedynkę, co wcale
nie wydawało mu się przygnębiające. Przyzwyczaił się już do samotności
i nie czuł się źle w swoim towarzystwie. Przekonał się,
że większość ludzi go irytuje i czasami ciężej mu było przebywać
wśród ludzi niż u siebie w mieszkaniu.
Teraz było już za późno. Był umówiony i nie mógł zmienić
decyzji. Pocieszał się, że nie będzie źle i da radę wytrzymać te kilka
godzin. Zresztą nie miał w zwyczaju zmieniać zdania w ostatnim
momencie.
Po piętnastej zaczął szykować się do wyjścia.
Gdy wyszedł przed budynek, zaczęło mocno padać. Klął pod
nosem, ponieważ akurat dzisiaj zapomniał wziąć ze sobą parasol.
Wsiadł do powrotnego autobusu całkowicie przemoczony, co zepsuło
mu humor.
Na miejsce dojechał po półgodzinie. Wbiegł do klatki, w strugach
deszczu, zakrywając głowę teczką, co niewiele pomagało.
Wszedł na drugie piętro i skierował się na prawo. Wyciągnął klucze.
Nagle coś zwróciło jego uwagę. Zrozumiał, że w pośpiechu
przeoczył ważny szczegół.
Zrobił dwa kroki w tył i stanął na środku korytarza. Drzwi
naprzeciwko, gdzie mieszkała jego sąsiadka, były uchylone. To nie
było normalne.
Podszedł powoli, nasłuchując, czy nie dobiega zza nich jakiś
odgłos. Panowała jednak zupełna cisza. Zbliżył się jeszcze bardziej
i delikatnie pchnął drzwi.
Przedpokój tonął w półmroku i wyglądało na to, że w mieszkaniu
nikogo nie ma. Wydało mu się to niepokojące. Zrobił krok do
przodu i wszedł do środka. Sprawdził najpierw kuchnię, następnie
duży pokój i sypialnię. W końcu odwrócił się i wszedł do łazienki.
Leżała w wannie z zamkniętymi oczami. Na pierwszy rzut oka
wyglądała, jakby spała.
Upadł na kolana. Złapał mocno za głowę i ramiona. Krzyczał,
żeby się obudziła i otworzyła oczy. Potrząsał jej wiotkie, blade i nagie
ciało, które było już martwe.
Po chwili zwolnił uścisk, a jej zwłoki zanurzyły się z powrotem
w wodzie. Wydawało mu się, że śni jeden ze swoich największych
koszmarów.
Książka dostępna u nas w księgarni.
ROZDZIAŁ 1
Komisarz Piotr Tonder od kilku dni przebywał na świątecznym
urlopie, który musiał wykorzystać do końca roku. W pracy nic
szczególnego się nie działo, a swoje bieżące śledztwa odłożył na początek
stycznia. Postanowił spędzić trochę wolnego czasu z córką
i swoimi rodzicami.
Do Sulechowa przyjechali jeszcze przed świętami i gościli się
u dziadków, co na razie podobało im się niezmiernie. Magda była
zachwycona nowym miejscem i tym, że spełniane są jej wszystkie
zachcianki. Piotr odpoczywał psychicznie i zwiedzał miejsca swego
dzieciństwa.
Miejscowość położona była zaledwie dwadzieścia minut drogi
od Zielonej Góry, co na pewno było zaletą tego wyjazdu.
Ojciec i matka byli w życiu komisarza ważnymi osobami, ale
od jakiegoś czasu trochę ich zaniedbywał. Na pewno składały się
na to obowiązki służbowe, a także opieka nad córką. Zawsze jednak
o nich pamiętał. Często kontaktował się telefonicznie i starał
odwiedzać przynajmniej raz na dwa tygodnie.
Gdy żyła jego żona Małgorzata, nie było to normą. Na początku
znajomości rodzice wspierali ich oboje i darzyli miłością, lecz
z czasem się to zmieniło. Wpływ na to miała jej choroba alkoholowa
i stosunek do ich syna. W pewnym momencie doszło do tego, że
oficjalnie okazywali sobie wrogość i nienawiść. Piotr był zagubiony
i postawiony w trudnej sytuacji. Wszyscy próbowali pomóc na swój
sposób, ale i tak musiał sobie poradzić z tym problemem sam.
Od tamtej pory minęło już kilka lat. Sam wychowywał córkę
i mógł śmiało powiedzieć, że mu się to udawało. Przeżyli kilka
kryzysów, ale zawsze w końcu dochodzili do porozumienia. Jego
praca w policji nie ułatwiała tego wszystkiego. Dlatego w trudnych
momentach zwracał się do rodziców, którzy nigdy mu nie odmówili.
Kochał ich za to wszystko.
Piętrowy dom rodziców był położony na skraju miasta, w niewielkim
oddaleniu od lasu. Otaczał go nieduży, ale zadbany ogród,
o który troszczyła się pani Anna. Na jego terenie znajdował się niewielki
kurnik, skąd pochodziły ekologiczne jaja, które tak uwielbiał
Piotr. Natomiast dumą pana Tadeusza był wysoki, własnoręcznie
zbudowany gołębnik. Całość zabudowy sprawiała wrażenie zadbanej
i prowadzonej z sercem.
Razem z Magdą obudzili się dzisiaj o brzasku poranka. Deszcz
siąpił z nieba i dudnił rytmicznie o parapet okna. Zeszli z piętra na
parter, słysząc nawoływania seniora rodu do śniadania.
Komisarz skusił się na jajecznicę na boczku, natomiast Magda
jak zwykle poprosiła o swoje „magiczne” płatki kukurydziane.
Jedli przy stole całą czwórką i rozmawiali o kolacji wigilijnej, która
wypadała już dzisiaj wieczorem.
Dziadkowie nigdy nie byli zbyt mocno religijni, ale zawsze
kultywowali święta katolickie. Można było ich zaliczyć do ludzi
wierzących niepraktykujących. Chodzili do kościoła od święta, ale
ich wiara przejawiała się na co dzień w czysto ludzkim zachowaniu.
Wczoraj wieczorem wspólnie z Magdą ubrali i przystroili choinkę,
a później lepili pierogi z kapustą i grzybami. Pozostałe dania
wigilijne mieli zamiar przygotować dopiero dzisiaj.
Tonder przełykał posiłek i stwierdził w myślach, że tutaj dni
mijają mu zbyt szybko. Całkowicie odseparowany od miasta i pracy,
zapominał o pędzie życia, śledztwach i złych ludziach, których
miał zamiar wsadzić do więzienia. Dobrze wpływała na niego sielankowa
atmosfera rodzinnego domu, w którym czuł się bezpiecznie
i beztrosko jak nigdzie indziej. To samo zauważał u swojej córki,
która teraz z uśmiechem szczebiotała ze swoją babcią o prezentach.
Po posiłku wziął kubek z kawą i wyszedł na werandę zapalić
papierosa. Pomimo tego, że zaliczał się już do mężczyzn w śred11
nim wieku, z tym nałogiem nie umiał sobie poradzić. Zawsze
z końcem roku myślał o rzuceniu palenia, ale kończyło się jak
zwykle – fiaskiem. Pocieszał się faktem, że przynajmniej podejmował
próby, choć zdawał sobie sprawę, że było to dość słabe wytłumaczenie.
Na dworze powoli się rozpogadzało. Deszcz przestawał padać,
a na horyzoncie pojawiła się gęsta mgła. Mogło to oznaczać, że
w południe się rozpogodzi.
Zgasił niedopałek w doniczce z ziemią i wrócił do środka. Po
toalecie postanowił przejechać się do marketu i zrobić zakupy.
Porozmawiał chwilę z ojcem o lokalnej polityce, a później
sprawdził, co robi Magda. Była tak zaaferowana gotowaniem, że
nawet nie zauważyła jego obecności w kuchni. Dał jej buziaka na
pożegnanie i obiecał, że niedługo wróci. Zarzucił na ramiona ciemny
płaszcz i poprawił zaczesane na bok włosy.
Samochód zapalił dopiero po kilku przekręceniach kluczyka.
Zmartwił się tym, bo nie miał ochoty szukać mechanika w okresie
świąt. Postanowił, że zajmie się tym jutro, gdy znajdzie kilka godzin
wolnego czasu.
Wyjechał na główną drogę i skierował się w stronę centrum.
Po kilku kilometrach utknął w korku, którego nie spodziewał się
tutaj zastać. Samochody poruszały się w żółwim tempie. Sięgnął do
schowka i wyjął płytę CD. W głośnikach rozbrzmiała trąbka Johna
Coltrane’a.
Po kwadransie ciąg samochodów ruszył do przodu. Okazało
się, że przy jednym z głównych skrzyżowań wydarzyła się stłuczka.
Miał nadzieję, że nikomu nic się nie stało.
Na miejsce podjechał po kolejnych dziesięciu minutach. Parking
przed sklepem był pełny. Zaparkował na trawniku, tuż przy
wyjeździe. Wiedział, że naraża się na mandat bądź odholowanie,
ale nie miał innego wyjścia. Miał nadzieję, że odpowiedzialne za to
służby w tym szczególnym dniu będą bardziej pobłażliwe.
Podszedł do wejścia i zapalił kolejnego papierosa. Tłum ludzi
przepychał się w poszukiwaniu koszyków na zakupy, których
najwidoczniej zabrakło. Emerytowani ochroniarze próbowali zapanować
nad sytuacją, ale nie wyglądało to dobrze.
Wszedł do środka, przeciskając się i potrącając kilka osób.
Pomyślał, że robienie zakupów w ostatniej chwili to nie był dobry
pomysł. Miał zamiar kupić tylko dwie butelki wina i trochę się
rozerwać. Wyglądało jednak na to, że nie będzie to zbyt przyjemne.
Zatrzymał się w dziale z alkoholami i rozejrzał dokoła. Półki
były opróżnione prawie do końca. Po chwili jednak znalazł w końcu
coś, czego już kiedyś próbował. Złapał wino w ręce i skierował
się w stronę kas, gdzie czekało go długie stanie w kolejce.
Obsługa sklepu nagle przypomniała sobie o świątecznym nastroju
i z głośników poleciały kolędy. Ludzie tłoczyli się w niezbyt
szerokich alejkach, klnąc pod nosem.
Komisarz postanowił zachować spokój. Wyobraził sobie wieczorną
kolację, którą spędzi razem z córką i rodzicami, a także kilka
wolnych dni, przez które nie będzie myślał o pracy. Ten luksus
zdarzał mu się naprawdę rzadko, więc warto było go celebrować.
Nagle ktoś trącił go w ramię i przerwał rozmyślania. Odwrócił
się z nietęgą miną.
– Piotr Tonder? – zapytała kobieta stojąca tuż za nim.
Nie rozpoznał jej od razu. Miała zadbane blond włosy zaczesane
w kok, czerwone usta i błękitne oczy, które uśmiechały się
do niego. Ubrana w ciemny płaszcz, robiła wrażenie eleganckiej.
Przez długi moment stał osłupiały.
– Naprawdę aż tak się zmieniłam? – powiedziała, tym razem
z obawą w głosie.
Komisarz uśmiechnął się przepraszająco, jednocześnie popychany
przez klienta stojącego przed nim.
– Przepraszam, Moniko, tak dawno cię nie widziałem. Wyglądasz
olśniewająco – odpowiedział, wyciągając ku niej rękę.
Kobieta delikatnie uścisnęła mu dłoń, kłaniając się przy tym
nieznacznie. Pomimo swojego uroku mogła uchodzić za nieśmiałą
i niezbyt pewną siebie.
– Dziękuję – odparła. – Ty również prezentujesz się fantastycznie,
zresztą jak zawsze – dodała po chwili.
To zdanie, wypowiedziane publicznie, trochę go zawstydziło.
Spuścił wzrok i nie wiedział, co odpowiedzieć. Rzadko kiedy kobiety
prawiły mu komplementy, choćby były one tylko uprzejmościami.
– Może zaczekasz na mnie chwilę i porozmawiamy na zewnątrz?
– odezwała się ponownie.
Tonder kiwnął głową ze zrozumieniem i odwrócił się z powrotem
w stronę kas. Czekała jeszcze spora kolejka.
Był skrępowany tym przypadkowym spotkaniem. Monika
Pieprzyk była jego licealną miłością, a ich związek zakończył się
katastrofą. Spotykali się przez ponad trzy lata i przez ten czas dobrze
poznali. Niestety jego niedojrzałe podejście do życia sprawiło,
że rozstali się po długich cierpieniach z obydwu stron.
Przed oczami stanął mu widok płaczącej z żalu młodej, pięknej
dziewczyny, która ciska z bezsilności swoją torebką w jego głowę.
Był wtedy nieopierzonym młokosem i wszystko to wydawało
mu się dość zabawne. Związek zakończył się, gdy ona wyjechała do
Wrocławia na studia, a on rozpoczął naukę w Zielonej Górze.
Zrozumiał, że ją kochał, dopiero kilka miesięcy później, spędzając
samotnie długie miesiące. Wielokrotnie miał zamiar się
z nią zobaczyć, ale brakowało mu odwagi nawet, żeby zadzwonić.
W końcu pogodził się ze stratą, przeżywając coś podobnego do żałoby.
Wyleczył się dopiero, gdy nawiązał romans z młodą nauczycielką,
którą poznał na kursie języka angielskiego.
Teraz Monika z jego młodości stała tuż za nim w kolejce
i chciała porozmawiać. Obawiał się tego, co powie i o co zapyta.
Wyglądało na to, że nie była mu obojętna, bo nagle poczuł nerwowe
ukłucie w żołądku. W duchu miał nadzieję, że nie będzie miała
czasu na dłuższe pogawędki.
W końcu nadeszła jego kolej i zapłacił za alkohol. Odszedł
kawałek dalej, odwrócił się i wypatrywał, gdzie znajduje się jego
dawna dziewczyna.
Nie miała zbyt wielu zakupów i po chwili stała już obok, dotykając
jedną ręką jego ramienia, jakby szukała kontaktu bądź upewniała
się, czy to naprawdę on.
– Tuż za rogiem otworzyli nową kawiarnię, chodźmy tam –
zadecydowała, ruszając pierwsza.
Wyszli z marketu i skręcili w lewo kilkanaście metrów dalej.
W niewielkim budynku mieściła się kawiarnia połączona z piekarnią
i cukiernią. Przy rozstawionych sosnowych stolikach nie
było żadnego klienta. Wszyscy tłoczyli się przy kasach z pieczywem.
Udało im się poza kolejnością zamówić espresso. Usiedli przy
oszklonej witrynie, mając widok na przebiegającą niedaleko ulicę.
Zapadła krępująca cisza. Żadne z nich nie miało śmiałości zacząć
rozmowy. Nie widzieli się tyle lat i w tej chwili każde pytanie
mogło wydać się idiotyczne. Piotr splótł ręce rozstawione na stoliku
i odchrząknął, ale to ona odezwała się pierwsza.
– Na długo przyjechałeś?
Komisarz uśmiechnął się przyjacielsko i spojrzał jej w oczy, po
czym szybko spuścił wzrok.
– Tylko na kilka dni. Muszę szybko wracać do pracy, a córka
do szkoły – odparł.
Czekał, jak zareaguje. Czy coś więcej o mnie wie? – zastanawiał
się w myślach.
– To miłe, że spędzasz ten czas z rodzicami. Widuję ich od
czasu do czasu. Robimy zakupy w tych samych sklepach. Zresztą
wiesz, jak żyje się w takim niewielkim mieście – powiedziała z nutą
ironii.
Teraz już wiedział, że nie może kłamać, bo wyjdzie na totalnego
dupka.
– Lubię wracać w te strony. Odpoczywam od szaleńczego
zgiełku miasta i wymagającej pracy. Naprawdę cenię sobie ten czas
– stwierdził i sięgnął po filiżankę.
Na twarzy kobiety odmalowała się nostalgia i smutek. Odwróciła
głowę w kierunku okna i zamyśliła się.
– Chciałabym stąd uciec. Natychmiast i bezpowrotnie. Zapomnieć
o wszystkim i żyć tylko przyszłością – odezwała się, wciąż
patrząc za okno.
Obserwował jej idealny profil twarzy, który przywodził na
myśl czas, gdy spędzali ze sobą każdą wolną chwilę.
– Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć – odparł.
Nerwowym ruchem obróciła ku niemu twarz. Wyglądała, jakby
nagle obudziła się ze snu i nic nie pamiętała. Otworzyła szeroko
oczy ze zdziwienia, jakby żałowała słów, które przed chwilą wypowiedziała.
– Przepraszam, ale muszę już wracać. Czekają na mnie w domu
– powiedziała, wstając od stolika. – Dziękuję za kawę – dodała, kierując
się szybko w stronę drzwi.
Tonder obserwował, jak wychodzi przed kawiarnię i wsiada do
samochodu. Zastanawiał się, co to wszystko miało znaczyć. Czyżby
Monika przechodziła kryzys? Był przekonany, że w jej życiu dzieje
się coś niedobrego. Postanowił, że przy najbliższej okazji zapyta
o nią swoich rodziców.
Wrócił do domu i zajął się przygotowaniami do kolacji. Siekał
warzywa na sałatkę i razem z Magdą znów lepił pierogi. Zapomniał
o wszystkich nurtujących go problemach i spędzał czas z najbliższymi,
ciesząc się ich obecnością.
Po południu zjedli rosół z ryżem i udali się na drzemkę.
Wszystkie potrawy były gotowe i pozostawało je tylko podgrzać
przed podaniem.
Usypiał w swoim dawnym pokoju, przy dźwiękach radiowej
Trójki, która puszczała kolędy. Przypomniały mu się czasy, gdy
miał naście lat i dorastał w tym pachnącym lasem domu. To były
chyba najpiękniejsze lata mojego życia – myślał, zamykając oczy.
Kwadrans później dobiegł go natarczywy odgłos komórki.
Niechętnie otworzył oczy i spojrzał na wyświetlacz. Sięgnął ręką
i odebrał.
– Jest Wigilia. Mam urlop i jestem zajęty – powiedział ze złością.
Mężczyzna po drugiej stronie zapowietrzył się, ale tylko przez
moment.
– Mamy trupa. Kobieta w wannie. Znalazł ją godzinę temu
sąsiad z bloku. Powiadomiłem już panią inspektor. Sprawa jest pilna.
Musisz natychmiast przyjechać – powiedział jednym tchem do
słuchawki.
Tonder westchnął głęboko, a na jego usta cisnęły się przekleństwa.
Nie tak wyobrażał sobie świąteczny urlop.
– Prześlij mi adres SMS-em. Będę na miejscu za pół godziny
– odpowiedział.
Rozmówca nie wyłączał się, jakby chciał jeszcze coś dodać.
– Coś jeszcze? – warknął Piotr.
– Przepraszam – usłyszał po chwili.
Komisarz wstał, rozbudzony i gotowy do działania. Wiedział,
że nie może zbagatelizować i zaniedbać takiej sprawy. Był policjantem
i musiał wykonywać swoje zadania, nawet kosztem własnej
rodziny.
– To nie twoja wina. Jedź na miejsce i zadzwoń po Adamskiego.
Bierzemy tę sprawę, choćby się paliło i waliło – odparł, kończąc
połączenie.
Książka dostępna w naszej księgarni.