Daniel Bachrach, Ludzie i ludziska. Na marginesie sprawy panny E. R.
Tekst pochodzi z tomu 41. Kryminałów przedwojennej Warszawy: Król sutenerów Rozenberg działa
Pewnego dnia rano – było to w roku 1919 – zgłosił się do Urzędu Śledczego pan Ż. obywatel ziemski, lat około pięćdziesięciu i doniósł, że poprzedniego dnia wieczorem przyszła do jego mieszkania panna E. R. lat około dwudziestu – zamieszkała w okolicach ulicy Marszałkowskiej.
Pannę E. R. – jak stwierdził – znał przelotnie.
– Cóż dalej?
– Prosiła, bym jej wyszukał jakąkolwiek posadę: pielęgniarki, guwernantki lub coś podobnego. Wyszedłem na chwilę z pokoju, pozostawiając ją samą. Wróciwszy, nie zastałem już jej, gdyż w międzyczasie wyszła, stwierdziłem natomiast brak jednego z dwóch portfeli, które leżały przedtem na biurku. W zaginionym portfelu znajdowało się dwanaście tysięcy rubli carskich, osiem tysięcy marek polskich (sumy na owe czasy znaczne).
– Jak pan sądzi, gdzie ona się może znajdować?
– Trudno mi powiedzieć, wiem tylko, że rodzina jej mieszka stale w Łodzi, gdzie ojciec panny E. R. posiada biuro budowlane.
Natychmiast porozumiałem się z dyrekcją policji w Łodzi i na podstawie telefonogramu poleciłem sprawczynię odszukać i aresztować, oraz dokonać rewizji w mieszkaniu rodziców. Gdyby natomiast E. R. nie znaleziono, kazałem nadesłać jej fotografię.
Poszukiwanej w Łodzi nie znaleziono, nadesłano natomiast jej fotografię. Zbadałem również, że po dokonaniu kradzieży nie wróciła do swego mieszkania w Warszawie.
Po upływie trzech tygodni spotkał poszukiwaną przodownik X komisariatu na ulicy Moniuszki. Szła w towarzystwie swej przyjaciółki. Poprosił poszukiwaną na bok i oświadczył, że musi się z nim udać do komisariatu. Stąd skierowano ją do Urzędu Śledczego, gdzie rozpocząłem zaraz badanie.
E. R. zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Przyznała się szczerze do popełnienia kradzieży. Już to samo usposobiło mnie dobrze dla niej. Z zainteresowaniem wgłębiałem się w istotę tej niezwykłej afery, obserwując obwinioną.
Była to przystojna blondynka, lat około dwudziestu bardzo inteligentna i wykształcona, ubrana skromnie, lecz gustownie.
– Cóż panią skłoniło do tej kradzieży? – pytałem miękko po przeczytaniu jej doniesienia pana Ż.
Zapytana wybuchła gwałtownym, płaczem.
– To jest długa i bardzo bolesna historia, panie komisarzu! – zaczęła swą smutną spowiedź. – Mając lat siedemnaście przyjechałam z Łodzi do Warszawy. Otrzymałam zajęcie i pracowałam spokojnie, pomagając ze swych skromnych poborów rodzinie.
Ojciec mój miał przedsiębiorstwo budowlane w Łodzi, lecz w czasie wojny przedsiębiorstwo podupadło, a rodzina znalazła się w przykrym położeniu materialnym. Życie jednak płynęło naprzód – wprawdzie w kłopotach, lecz spokojnie i skromnie.
Nagle spokój ten zburzył pan Ż., z którym zaznajomiła mnie moja gospodyni.
Rozpoczęły się dni pełne niepokoju, rozterczki duchowej, walki wewnętrznej. W końcu wyczerpana tym wszystkim dałam się usidlić i po pewnym czasie zostałam kochanką pana Ż. Później dopiero dowiedziałam się, że był to człowiek żonaty (przede mną uchodził za kawalera) i że rodzina jego mieszka w majątku na prowincji.
Wynajął mi pokój umeblowany przy ulicy Zielnej i utrzymywał mnie aż do czasu wyjścia okupantów z Warszawy.
Pewnego dnia przyszedł i oświadczył mi, że jest zrujnowany i znajduje się w krytycznym położeniu materialnym, wobec czego uważa nasz stosunek za skończony. Dał mi przy tym drobną sumę na podróż powrotną do Łodzi.
Musiałam wrócić do rodziny, gdyż w Warszawie nie mogłam otrzymać żadnego zajęcia.
W międzyczasie przedsiębiorstwo ojca mego podupadło zupełnie, a do domu zawitała nędza. A tu sroży się zima… Nadchodzą święta Bożego Narodzenia…
Postanowiłam – zdławiwszy w sobie wstyd – udać się do pana Ż. do Warszawy z prośbą o jakąkolwiek pomoc.
Na drugi dzień przybyłam do Warszawy i zgłosiłam się do niego. Przedstawiłam mu swoje straszne położenie i prosiłam o jakąś wydatną pomoc.
„Niestety, pieniędzy nie mam, (co było kłamstwem) więc nie dam. Mogę dać najwyżej… kilka funtów mąki”.
Po czym wyszedł do kuchni, by mi ją przynieśli. Zostałam w pokoju sama. Łzy żalu cisnęły się do oczu. Wtem wzrok mój padł na biurko: zobaczyłam dwa portfele, jeden duży, drugi mały. Sądząc, że w małym znajduje się drobna suma, schowałam go i uciekłam. Oto wszystko!
– Co pani zrobiła z pieniędzmi?
– Dwanaście tysięcy rubli mam nienaruszone, z marek pozostało mi jeszcze cztery tysiące, reszty użyłam na spłacenie najgwałtowniejszych długów i na niezbędne sprawunki.
Zeznania jej zaświadczył administrator i dozorcę domu przy ulicy Zielnej oraz jej sąsiedzi.
Na drugi dzień zgłosił się do mnie pan Ż. w towarzystwie syna, gdyż dowiedział się już z gazet o aresztowaniu E. K. Poprosiłem go do osobnego pokoju.
– Panie Ż.! Niech pan posłucha mej rady; proszę zabrać swoje pieniądze, które pani E. K. oddała dobrowolnie, a oskarżenie niechaj pan cofnie…
– Nie, tego nie zrobię! – odburknął, a ze złych jego oczu błyszczała zawziętość.
– Panie Ż.! Nie przemawiam teraz do pana jako urzędnik, lecz jako człowiek do człowieka. Bądź pan ludzki!…
– Panie komisarzu, mówmy tu urzędowo. Oskarżenia nie cofam, złodziejka musi ponieść zasłużoną karę.
– Więc pan oskarżenia nie cofa? A czy to jest etycznie z pańskiej strony, że wniósł pan doniesienie o kradzieży i przedstawił fakt w świetle fałszywym? Twierdził pan też, że zna pannę K. przelotnie tylko, co również jest kłamstwem…
– To już jest moja rzecz! – odparł arogancko i wyszedł.
Nie pozostawało mi zatem nic innego, jak odesłać pannę R. do więzienia śledczego, sam zaś udałem się do sędziego śledczego, któremu poruczono tę sprawę.
Opowiedziałem mu szczegółowo o przejściach nieszczęśliwej dziewczyny i o nieludzkiej zawziętości jej uwodziciela.
– W dodatku teraz więzienie… to ją zabije duchowo, moralnie i fizycznie… Czy nie mogłaby odpowiadać z wolnej stopy?
– Ma pan rację. W rezultacie mogę ją zwolnić za minimalną kaucją.
Panna R. wskazała adresy niektórych swoich znajomych, którzy mogliby za nią finansowo poręczyć.
– Rodzice moi nie mają grosza i nic mi poradzą.
Po licznych staraniach udało się nareszcie nakłonić jednego z jej znajomych do złożenia za nią kaucji w kwocie trzystu marek, dał jej przy tym sto marek na wynajęcie mieszkania. Nie chciała przyjąć tej pomocy, po dłuższych jednak namowach przyjęła, obiecując pożyczkę tę ratami spłacić z gaży, gdyż jako biuralistka otrzymała posadę w jednym z biur technicznych na Pradze, gdzie pracowała przez dłuższy czas.
Nadszedł wreszcie dzień rozprawy w Sądzie Pokoju.
Pan Ż. był na tyle przezorny, że na rozprawę sądową nie zjawił się i nie poparł oskarżenia.
Widocznie przeczuwał, że świadcząc w tej sprawie, nie oszczędzałbym go i że z sali sądowej wyszedłby on więcej upokorzony niż oskarżona.
Pannę R. skazano na dwa tygodnie aresztu z zawieszeniem kary na dwa lata. Przez jakiś czas widywałem ją jeszcze w Warszawie, po czym zginęła mi z oczu i nie wiem, gdzie się obecnie znajduje.